Chrześcijanin a presja współczesności

  • “Nie proszę, abyś ich zabrał ze świata, lecz abyś ich ustrzegł od złego”.
    J 17,15 (przekład ekumeniczny)
  • “Wszystko mi wolno, ale nie wszystko jest pożyteczne. Wszystko mi wolno, ale ja nie dam się niczemu zniewolić”.
    1 Kor 6,12 (przekład ekumeniczny)
  • “Dwie miłości uczyniły dwa państwa: miłość własna, posunięta aż do pogardy Boga, uczyniła państwo Miłość Boga, posunięta aż do pogardy siebie, uczyniła państwo Boże”.
    Augustyn z Hippony, Państwo Boże 14,28

CHRZEŚCIJANIN POD PRESJĄ WSPÓŁCZESNOŚCI

Jako chrześcijanie wciąż dokonujemy wyborów. Niektóre z nich są banalne, inne mają charakter fundamentalny i wpływają na naszą przyszłość, bliższą i dalszą. W obliczu wyzwań stawianych przez współczesność, próbujemy znaleźć swoje miejsce w zmieniającej się rzeczywistości, zachowując jednocześnie chrześcijańską tożsamość.

Cywilizacja Boga a państwo ziemskie

Za Augustynem możemy powiedzieć, że chrześcijanin żyje w dwóch państwach: w ponadczasowym Królestwie Bożym i w królestwie codzienności. Bywa, że światy te nakładają się na siebie bez zgrzytów. Dostrzegali to już chrześcijanie z początków Kościoła. Nieznany z imienia autor Listu do Diogneta, dziełka apologetyczno-ewangelizacyjnego z około 150 r. po Chr., przedstawił wspólne i rozbieżne obszary kultury: “Chrześcijanie nie różnią się od innych ludzi ani miejscem zamieszkania, ani językiem, ani strojem. […] Mieszkają w miastach helleńskich i barbarzyńskich, jak komu wypadło, stosują się do miejscowych zwyczajów w ubraniu, jedzeniu, sposobie życia, a przecież samym swoim postępowaniem uzewnętrzniają owe przedziwne i wręcz paradoksalne prawa, jakimi się rządzą. […] Każda ziemia obca jest im ojczyzną i każda ojczyzna ziemią obcą. […] Są w ciele, lecz żyją nie według ciała. Przebywają na ziemi, lecz są obywatelami nieba”1.

Istnieją całe sfery życia, w których chrześcijanin niczym nie różni się od swego sąsiada. Pod powierzchnią kryje się jednak istotna różnica duchowa, będąca źródłem napięć wewnętrznych, a także konfliktów z otoczeniem. O napięciach towarzyszących człowiekowi wierzącemu pisał apostoł Paweł, używając przykładu z życia małżeńskiego: “Chciałbym, abyście byli wolni od trosk. […] Żonaty zaś troszczy się o sprawy tego świata, jak przypodobać się żonie. I żyje w rozterce” (1 Kor 7,32.33). Ale nie tylko małżonkowie mają problemy z nadmierną troską o sprawy tego świata. Nie są od niej wolni także ci, którzy pozostają w celibacie. Natomiast konflikty z otoczeniem przynoszą inne napięcia: obmowę, odrzucenie, prześladowanie.

Dwie cywilizacje, zbudowane na dwóch różnych miłościach (rozróżnienie Augustyna), u swoich fundamentów mają cechy wyraźnie przeciwstawne. Na poziomie tego, co zewnętrzne, linia podziału między nimi jest momentami ledwo dostrzegalna i łatwo się zagubić w gąszczu tego, co “jeszcze wolno”, i tego, co jest już “owocem zakazanym”. Najprostsze, choć zdecydowanie nienajlepsze, są zawsze drogi skrajne: bezkrytyczna akceptacja współczesności lub, odwrotnie – jej totalna negacja. Jedni podkreślają wolność, bo “Bóg tak  umiłował świat” (J 3,16), inni dopatrują się wszędzie niebezpieczeństwa kompromisu, przywołując sąd pozornie sprzeczny z poprzednim: “Nie miłujcie świata…” (1 J 2,15). Nadmierna swoboda lub nadgorliwa surowość nie pozwalają jednak na zachowanie chrześcijańskiej wrażliwości, która jest szczególnym darem Boga dla Kościoła.

Wielokrotnie mogliśmy się przekonać, że bezkrytyczny sojusz ze współczesnością grozi człowiekowi wierzącemu powrotem do świata. Jednak przesadna surowość rodzi niemniejsze niebezpieczeństwo: życie chrześcijanina zmienia się w kodeks zakazów: “nie dotykaj, nie kosztuj, nie ruszaj” (Kol 2,21), a fundamentalną zasadę miłości Boga i bliźniego zastępuje “poprawność religijna”, wyrażająca się w konwenansach, za którymi nie stoi szczerość przekonań. Kościół, zamiast społeczności otwartej na Boga i ludzi, przypomina wówczas zamkniętą twierdzę2 – ze specyficzną subkulturą, niechętną żadnym zmianom, o mentalności i języku kompletnie niezrozumiałym dla przeciętnego człowieka.

Te dwie wizje chrześcijaństwa: sojusz ze współczesnością lub ucieczka przed nią – wynikają z odmiennego rozumienia samej istoty zagrożenia. Dla jednych współczesność to postęp, nowoczesne technologie i pożądany styl życia, dla innych to po prostu “Babilon”.

Oblicza współczesności

Czym więc jest współczesność, ta wspólnota czasu, osób i zjawisk, w której z woli Wszechmogącego przyszło nam żyć? Na pewno nie poddaje się prostej ocenie i ma wiele twarzy. Jedna z nich naznaczona jest interwencją w wychowanie naszych dzieci (ale również dorosłych!), deprawacją płynącą z mediów i Internetu. Lekceważy godność człowieka, wystawiając na widok publiczny ludzkie tragedie, gotowa wedrzeć się w najintymniejszą przestrzeń. Zmienia mentalność jednostki i stosunki międzyludzkie, żądając prawa ingerowania w same fundamenty życia – doprowadza do nowej definicji małżeństwa i rodziny.

Drugie oblicze jest jaśniejsze i wiąże się przede wszystkim z postępem technologicznym. Nigdy dotąd w ciągu zaledwie jednego pokolenia nie dokonano tak wielu wynalazków ułatwiających codzienne życie i umożliwiających udział w niemal nieograniczonym przepływie informacji za pośrednictwem telewizji satelitarnej, Internetu, telefonii komórkowej. Nowoczesna technologia jest czymś zupełnie neutralnym dla chrześcijanina. Wynalazki, w zdecydowanej większości, nie stanowią zagrożenia same w sobie. Wszystko bowiem zależy od użytkownika.

Współczesność to przede wszystkim jednak inna odmiana świata – potęgi stojącej w opozycji wobec Boga, zbudowanej na obraz i podobieństwo swego władcy (Ef 2:2n). Ten świat domaga się pełnej autonomii i nie ma zamiaru uznać władzy Pana Zastępów. Odmawia Mu prawa do orzekania, co jest dobre, a co złe, czym jest prawda, a czym fałsz, gdzie tkwi istota ludzkiego szczęścia, a co stanowi tylko jego namiastkę. W związku z niedawnym sporem o preambułę do Konstytucji Europejskiej znów nasuwa się przykra obserwacja: świat odrzuca panowanie Boga i uznaje, że nadszedł czas budowania społeczeństwa bez Boga. Z ust wielkich tego świata słyszymy znane słowa: “Kimże jest Wszechmogący, żebyśmy mu mieli służyć? I cóż nam z tego, że będziemy modlić się do niego? Czy nasze powodzenie nie jest w naszym ręku?” (Hi 21,15.16a).

Pozornie ten świat wynosi człowieka na piedestał, mając na ustach najpiękniejsze słowa o jego prawach, dobru i tolerancji. Absolutyzując człowieka (człowiek miarą wszechrzeczy), popada się w bałwochwalstwo, czcząc ponad wszystko zdrowie, urodę, wolność, bogactwo i sławę. Augustyn nazwał to miłością własną, posuniętą aż do pogardy Boga. Temu egocentryzmowi (a raczej homocentryzmowi) przeciwstawił miłość Bożą, posuniętą aż do pogardy siebie. Bóg przekroczył granice własnego Ja. Najpełniej wyraża tę prawdę chrześcijańska tajemnica wiary w Trójjednego Boga, który jako Ojciec, w Duchu, miłuje Syna i jest przez Niego miłowany. Bóg, stając się Ja-dla-innych dał nam siebie i zarazem doskonały wzór do naśladowania.

JA na piedestale

Mówiąc o presji i zagrożeniach cywilizacyjnych, musimy rozpoznać przeciwnika i pole walki. Największym naszym wrogiem jest… własne “ja”. Możliwe, że są we wszechświecie jeszcze więksi wrogowie: szatan, demony, śmierć, czas (ten ostatni to również mój największy!), jednak dla chrześcijanina to właśnie “ego” (stara natura, cielesność) stanowi największe zagrożenie. Polem walki jest zaś własne serce. Pan Jezus wyraźnie to stwierdził w sporze z faryzeuszami: “Nic, co z zewnątrz wchodzi w człowieka, nie może go uczynić skalanym, ale to, co wychodzi z człowieka, czyni go skalanym” (Mk 7,15), a na osobności dał uczniom wskazówkę: “We wnętrzu bowiem, w ludzkim sercu, rodzą się złe myśli, rozwiązłość, kradzieże, zabójstwa, cudzołóstwa, chciwość, niegodziwość, podstęp, wyuzdanie, zazdrość, bluźnierstwa, pycha i głupota. Całe to zło pochodzi z wnętrza człowieka i czyni go skalanym” (Mk 7,21-23). Nie znaczy to, że współczesność nie wywiera na nas presji – ale to postawa serca decyduje o skali i charakterze toczonej walki.

Walka o wiarę

Jeżeli świat jest siłą przeciwną Bogu, to naturalną konsekwencją będzie konflikt. Po raz kolejny napotykamy paradoks: chrześcijaństwo, z silnie zakorzenionym pacyfizmem, jest jednocześnie religią wojenną. Syn Boży stoczył na krzyżu bój i pokonał Złego. Przy końcu czasów, jak to odsłania Biblia, również dojdzie do wielkiej bitwy. I choć kategorie i charakter tych wojen wymykają się naszemu pojmowaniu, nie ulega wątpliwości sam fakt: wojna się toczy. Nic dziwnego, że chrześcijanin, modlący się za nieprzyjaciół oraz błogosławiący swoich wrogów, jest również włączony w ten konflikt. “Staczaj dobry bój wiary” – poucza Paweł (1 Tm 6,12), a Juda dodaje: “Napominam was, abyście podjęli walkę o wiarę, która raz na zawsze została przekazana świętym” (Jud 3). Choć wiara jest darowana raz na zawsze, to autorzy podkreślają konieczność walki o nią, i to walki permanentnej. W tym sensie nie istnieje sytuacja, w której po nawróceniu chrześcijanin może spocząć na laurach, uznając, że największy bój jego życia jest za nim. Ta walka toczy się nie w jakimś abstrakcyjnym świecie, ale wewnątrz każdego z nas. Pouczające są w tej mierze żywoty pustelników, którzy żyjąc z dala od świata, doświadczali jakże świeckich pokus.

Wiedząc, że toczymy walkę o wiarę i że Bóg stoi po naszej stronie, nie powinniśmy lekceważyć przeciwnika, bo on jest dobrze przygotowany i bardzo zdesperowany. Dlatego Apostoł poucza: “Ja tedy tak biegnę, nie jakby na oślep, tak walczę na pięści, nie jakbym w próżnię uderzał” (1 Kor 9,26a BW). Jeśli wiemy, że nie możemy ufać swojej naturze, mniej będziemy polegać na sobie w walce z grzechem, a chętniej zwrócimy się o pomoc do Tego, który “grzechu nie popełnił” (1 P 2,22). Tocząc walkę o wiarę, powinniśmy zdawać sobie sprawę, że stawką jest zdetronizowanie Chrystusa jako Pana naszego życia i, w najlepszym razie, zepchnięcie Go na margines. Otoczeni światem, ulegamy presji, aby swoje sprawy wziąć we własne ręce i ostatecznie odebrać Jezusowi władzę nad nami, czyniąc go naszym Panem jedynie nominalnie. Wciąż aktualne pozostaje wezwanie starotestamentowego mędrca: “Czujniej niż wszystkiego innego strzeż swego serca, bo z niego tryska źródło życia” (Prz 4,23).

Chrystus przyszedł uwolnić nas z kajdan grzechu, ale też od nas samych. Problem ze świeckością (cielesnością) polega na tym, że jest w nas coś z państwa ziemskiego, co ciągnie ku sprawom tego świata. Gdyby tak nie było, bylibyśmy dziś szczęśliwymi posiadaczami czystych serc, wolnymi od wyrzutów sumienia, otwartymi na innych, potrafiącymi dostrzegać ich potrzeby i realizować je całkowicie altruistycznie, czerpiąc z tego na dodatek przyjemność i szczęście. Bylibyśmy podobni do Boga… Tymczasem nasze “ja” dopomina się o coś dla siebie i nigdy nie ma dosyć. Ciągle staramy się dorównać innym, zdobyć to, co mają “oni”, walczyć o godny poziom życia dla siebie, no i oczywiście dla rodziny… Ta presja jest nieskończona, jak niewyczerpana jest zachłanność naszej duszy. Ta presja jest w nas.

Dlatego Apostoł podkreśla, aby w pogoni za codziennością nie tracić z oczu drugiego człowieka i uczyć się w przekraczać własne “ja”: “Takiego bądźcie względem siebie usposobienia, jakie było w Chrystusie Jezusie, który chociaż był w postaci Bożej, nie upierał się zachłannie przy tym, aby być równym Bogu, lecz wyparł się samego siebie” (Flp 2,3.5-7a). W imię miłości do Chrystusa, “przez którego dla mnie świat jest ukrzyżowany, a ja dla świata” (Gal 6,14b; wyróżnienia – W. G.), chrześcijanin jest wezwany do “zaparcia się samego siebie” (Mt 16:24). Krzyżowanie, o którym mówi ten tekst, to proces bolesny i śmiertelny, ale konieczny dla naszego “ja”. Chrześcijaństwo jest tylko wtedy autentyczne, jeśli dzieje się w cieniu krzyża: “Kto nie dźwiga krzyża swojego, a idzie za mną, nie może być uczniem moim” (Łk 14,27).

Szybciej, prędzej!

Czasami wydaje się, że pośpiech jest cechą naszych czasów. Myślimy, że kiedyś ludzie byli spokojniejsi, żyli zgodnie z Bożym zegarem. Niecierpliwość nie jest jednak oznaką współczesności. Podobne uczucie musiało towarzyszyć Abrahamowi, czekającemu na potomka zapowiedzianego przez Pana (Rdz 15,5; 16,1nn.; 21,1nn.). Gdy z bliżej nie znanych powodów postanowił nie czekać dłużej na rozwiązanie, jakie przygotował dla niego Bóg, zajął się sprawą swojego spadkobiercy na własną rękę. Dobrze wiemy, jakie opłakane skutki to przyniosło.

Abrahamie, przez Twój pośpiech i przekonanie, że wiesz lepiej niż Bóg, co jest dla ciebie dobre, naraziłeś nie tylko siebie na grzech nieposłuszeństwa, ale nas wszystkich na ustawiczne niebezpieczeństwo. Do dziś cierpią na tym zarówno Żydzi, jak i Narody, pogrążając się coraz bardziej w chaosie wojny pomiędzy twoimi potomkami, Ismaelem i Izaakiem, mój ojcze Abrahamie… Dziękuję Ci Moniko, jesteś wielka i dobra dla mnie… 🙂

Świat przyspiesza, a my staramy się nadążyć. W tym zagonieniu towarzyszą nam media. Dbają o to, abyśmy przede wszystkim nie mieli czasu. Gdy Mojżesz przekazał faraonowi Boże orędzie: “Tak mówi Pan: Wypuść mój lud, aby obchodzili święto ku mojej czci na pustyni” (Wj 5,1), ten polecił swoim sługom: “Niech praca tych ludzi będzie cięższa i niech będą zajęci, a nie będą się zajmowali bredniami” (Wj 5,9). Podstawowe prawo królestwa współczesności brzmi: niech nie mają czasu. Oto paradoks: człowiek wymyśla narzędzia pozwalające zaoszczędzić czas, a okazuje się, że ma go coraz mniej. Aż trudno pojąć, że nie musząc od świtu do nocy ciężko pracować w polu i mając do dyspozycji tak nowoczesne zaplecze: pralki automatyczne, kuchenki mikrofalowe, zmywarki, nie tylko mamy mniej czasu, ale na dodatek jesteśmy bardziej przemęczeni. Choć dzięki lepszym środkom komunikacji (nie musimy z reguły iść pieszo po kilkanaście kilometrów do zboru), dziś większy niż kiedyś mamy problem z punktualnym przychodzeniem na nabożeństwa. Stajemy się bardziej nerwowi i sfrustrowani, dopada nas stres i depresja. Okazuje się, że i chrześcijanie nie są na nie uodpornieni.

Aby odzyskać równowagę, musimy przede wszystkim wrócić do Boga. Potrzebujemy ciszy, milczenia i spokoju. Znowu brzmi to paradoksalnie: jeśli wciąż brakuje czasu, to jak mamy go znaleźć na ciszę i wsłuchiwanie się w Boga? Zwróćmy uwagę na polecenie przekazane faraonowi przez Mojżesza. Dla faraona każda przerwa w pracy jest objawem buntu, a myśl o świętowaniu na cześć JHWH przyprawia go o wściekłość. Dla Boga odwrotnie. Wzywa Izraelitów, aby świętowali, pokazując, że chwile spędzone z Nim nie są stratą czasu, ale jego swoistym ukoronowaniem.

Jeśli zaczynamy postrzegać czas spędzony na służbie Bogu na nabożeństwie czy osobistej medytacji Słowa jako stratę, wówczas pozwalamy, aby nasze “ego”, niczym faraon, decydowało o tym, co dla nas dobre. Nie zapominajmy, że inny faraon, w nie tak odległych czasach, kazał napisać na bramie obozu koncentracyjnego: Praca czyni wolnym.

Odpoczynek i praca tworzą naturalny rytm życia. Nie wolno go burzyć ani poddać się w niewolę, gdy wróg na nas naciska, a stara natura podpowiada, ile to rzekomo tracimy, gdy zamiast do pracy idziemy do Kościoła. Jesteśmy narodem przekornym i w tym wypadku tacy pozostańmy: przekornie – wbrew sobie – każdego dnia znajdźmy czas, aby świętować przed Panem. Prorok powiada: “w ciszy i zaufaniu będzie wasza moc” (Iz 30,15). Bóg wie, że bez tej ciszy wróg ma do nas łatwiejszy dostęp. Trwajmy w modlitwie i Słowie, zdając się na Pana (Ps 37,7).

Według Biblii, stajemy się tacy jak to, czemu się przyglądamy. Gdy trwamy przed Bogiem, zaczynamy stawać się do Niego podobni, On nas formuje (2 Kor 3,18). Gdy epatowani jesteśmy niekontrolowanym przekazem płynącym ze świata, wystawiamy się na niebezpieczeństwo. Informacja to przecież “poddanie się formacji” (łac. in + formatio). Nie pozwólmy, by wrażliwość naszą i naszych najbliższych kształtowały media. Nauczmy się wybierać, korzystać z wyłączników, które są w naszych telewizorach, magnetofonach, komputerach, telefonach.

Presja na dom

Przemiany cywilizacyjne szczególnie mocno uderzają w dom. Dotyczy to zarówno podstaw materialnych, jak i wartości moralnych, a szczególnie duchowych. W ciągu zaledwie stulecia wzorzec rodziny uległ głębokiemu przekształceniu. Rodzina zmniejszyła się, odeszła od modelu wielopokoleniowego. Młodzi ludzie coraz szybciej opuszczają dom. To konsekwencja przemian społecznych, ale także przejęcia wzorów z Zachodu. Towarzyszą temu jednak zjawiska niepokojące: anonimowość, wolne związki, a w konsekwencji poczucie osamotnienia i pustki.

Wpływy państwa ziemskiego oddziałują także na relacje wewnątrzmałżeńskie i rodzinne. Mędrzec mówił: “Nie nawiedź mnie ubóstwem ani nie obdarz bogactwem, daj mi spożywać chleb według mojej potrzeby, abym, będąc syty, nie zaparł się Ciebie i nie rzekł: Któż jest Pan? Albo, abym z nędzy nie zaczął kraść i nie znieważył imienia mojego Boga” (Prz 30,8b-9). Umiejętność zachowania równowagi, podążanie wąską ścieżką między skrajnościami to trudna sztuka. Nasze “ego” woli chcieć więcej, niż uczyć się zarządzać lepiej tym, co ma. Apostoł stwierdza zaś, że brak mądrości w tej dziedzinie rodzi przeróżne cierpienia (1 Tym 6,6-10).

W dobie bezrobocia praca jest dobrem wysoce pożądanym. Często jednak wymaga dyspozycyjności, a to oznacza mniej czasu dla rodziny i zboru. Łapiemy wszelką pracę, licząc zyski i nie biorąc pod uwagę strat. Brak perspektyw rodzi kolejne zjawiska: emigrację młodzieży i sezonową migrację zarobkową. Oba są istotnym problemem zarówno dla rodziny, jak i zboru. Bywa, że małżonkowie decydują się na życie w różnych częściach Europy. Małżeństwo staje się wtedy rodzajem spółki, założonej w celu zarabiania pieniędzy. Kto liczy na to, że wpłynie to dobrze na rozwój więzi małżeńskich, ten albo nie zna zasad biblijnej etyki małżeńskiej, albo ma nadzieję, że “jemu się uda”, wbrew logice, wbrew regułom. Musimy dobrze przeliczyć wszystkie koszta, wszystkie “za” i “przeciw”, żeby walcząc o rzeczy ważne, nie zaprzepaścić najważniejszych.

Wspomniane zjawiska nabierają szczególnego znaczenia, gdy Bóg obdarza małżeństwo potomstwem. Wychowanie dzieci to najpoważniejsze zadanie stojące przed małżeństwem, ważniejsze od zarabiania pieniędzy (których i tak zawsze będzie za mało!), od spraw i rzeczy do załatwienia. Dłuższe wyjazdy za pracą, nowe etaty i pracę po godzinach trzeba wkalkulować w to zadanie, postawione nam przez Boga. Inaczej trudno mówić o nadrzędnej roli rodziców jako wychowawców. Często jednak można spotkać rodziców, których wymagania wobec szkoły, katechetów czy pastora są naprawdę imponujące, tymczasem wymagania wobec siebie – jako podstawowego wychowawcy własnego dziecka – przerażająco niskie. Efekt nie trudno przewidzieć. Pretensje też.

Doświadczenie środowisk ewangelikalnych w krajach bardziej rozwiniętych wskazuje na potrzebę pogłębienia uświadomionego rodzicielstwa. Współczesność podsuwa nieznany nam z własnego dzieciństwa model życia. Aby to zrozumieć, najlepiej porozmawiaj o tym ze swoim dzieckiem; przyjrzyj się, jak spędza wolny czas; pomyśl, czym się zajmuje, gdy ty zabiegasz o to, aby miało wszystko, czego potrzebuje. Opowiedz mu o tym, co było dla ciebie ważne, gdy byłeś w jego wieku, o czym wtedy marzyłeś. Nie zdziw się, jeśli na jego twarzy zobaczysz wyraz niedowierzania.

Dzisiejsi rodzice mieli nie tylko inne zabawki, ale też inne wzorce kulturowe. Nasze dzieci stoją przed nowymi pokusami, a my – przed nowymi problemami. Jeśli rodzice nie zdają sobie sprawy z zagrożeń płynących z niekontrolowanego dostępu do Internetu, bagatelizują czas spędzany przez dzieci przy komputerze, to w niedalekiej przyszłości może to mieć fatalne konsekwencje dla kształtowania się moralności, psychiki i duchowości osoby darowanej nam przez Boga na wychowanie. Podobnie rzecz się ma z alkoholem czy narkotykami. Nie powinniśmy zasypiać w błogim przekonaniu, że “moje dziecko na pewno nie pije i nie bierze”. Ten sposób myślenia zdradza brak wyobraźni.

Aby zapobiegać niepożądanym zjawiskom związanym z wychowaniem, należy uznać, że ta sfera jest powołaniem złożonym na barki obojga rodziców i musi stać się sprawą priorytetową w małżeństwie. Bardziej niż do czegokolwiek innego, małżeństwo zostało powołane do budowania cywilizacji Boga w sercach swoich dzieci. Nie wystarczy, by wychowaniem zajęli się specjaliści, począwszy od pedagogów szkolnych po kościelnych katechetów. Dzieci potrzebują przede wszystkim wzorca postępowania. A ten czerpią z życia rodziców. Rodzice są zobowiązani do wyznaczania granic i ustalania reguł postępowania. Może to rodzić bunt, ale nie zrzucajmy odpowiedzialności za własne dzieci na innych, nie uchylajmy się od niej. Jeśli przez lata nasze zainteresowanie dziećmi ograniczało się do zarabiania pieniędzy, a zaniedbywaliśmy kontakt z nimi i budowanie zaufania, to owoce łatwo przewidzieć. To, co rodzice wkładają przez pierwszych kilkanaście lat w życie swojego dziecka, wkrótce będą mogli zobaczyć jak w zwierciadle w jego relacjach z innymi, w stosunku do zboru, rzeczy, pieniędzy, a wreszcie osoby, którą pokocha. Jeśli nie wszystko będzie nam się podobało, to zadajmy sobie pytanie, czy warto było tak zabiegać o sprawy drugorzędne, a lekceważyć najistotniejsze.

*

Nikt z nas nie zna odpowiedzi na wciąż nowe dylematy współczesności. Wiemy, że żyjemy w świecie, który nie sprzyja wartościom chrześcijańskim. Wywołuje to nieraz ogromne napięcie. Czujemy pokusę, by upodobnić się do wzorców reklamowanych przez popkulturę. Nie zachwycimy naszego Ojca w niebie postawami zaczerpniętymi z programów telewizyjnych czy plotkarskich tygodników. Dlatego strzeżmy naszego serca, sprawdzajmy uważnie, czy nie zadomowił się tam jakiś faraon. Rozmawiajmy o zagrożeniach, dzielmy się tym, w jaki sposób Bóg przeprowadza innych przez podobne problemy. Nie popadajmy w skrajności, nie traćmy ducha, a przede wszystkim zdajmy się w milczeniu na Pana, gdyż w ciszy i zaufaniu jest nasza moc.

Wojciech Gajewski

  1. List do Diogneta 5, tłum. A. Świderkówna, Pierwsi świadkowie, Kraków 1998.
  2. Polskie słowo “kościół” pochodzi od łacińskiego “castellum”: miejsce warowne, zamek, kasztel.